Dom i wnętrza Motywacja

Nowy początek starej pasji

1 marca 2013

 

Jestem geniuszem. Zmieniłam klawiaturę w arabskim laptopie na taką, z polskimi znakami i jestem w domu. Mogę pisać po polsku, nie męcząc czytelników brakiem kropeczek, kreseczek i ogonków. Jednak pisanie na laptopie to najbezpieczniejsza forma dla mnie, bo gwarantuje, że nie stracę tego, co napisałam, tak jak ostatnim razem. A dziś absolutnie muszę napisać. Przede wszystkim, wracam do siebie po dłuższej chorobie. Przez pierwsze dwa lata pobytu w Dubaju, prawie nie chorowałam, ale teraz kurz i pył dają się mi we znaki i raz do roku wszystko osiada na płucach. Przy zmianie sezonów dopada duszący kaszel, ale to podobno uroki tego klimatu. Słońce sprawia, że jesteśmy szczęśliwsi bez dopalaczy, przynajmniej do czasu pierwszych oznak szybszego niż gdziekolwiek indziej starzenia. Potem albo to zaakceptujesz, albo skalpel, bo raczej to proces już nieodwracalny. Taka cena za luksus. Ale nie o starzeniu dziś, a może właśnie o tym. Muszę uwiecznić ten dzień, dzień w którym zdecydowałam czego chcę od życia. Dzień, w którym wydoroślałam i zmądrzałam. Czy taki dzień spotyka każdego? Nie, bo znam pięćdziesięciolatków, którzy nadal nie wiedzą, czego chcą od życia, mając coraz mniej czasu, żeby zrealizować prawdziwe pasje. Ja mam taką pasję od dzieciństwa. I nie jest to tylko pisanie, ani jazda konna. Pamiętam jak pomalowałam szafki w swoim pokoju na żółto-niebiesko, bo nie wystarczyło mi już ich przestawianie. Nawet fajnie mi wyszły. I pamiętam, że od zawsze marzyłam o chwili, w której będę remontować dom mojego dzieciństwa. Więc co ja robię w sklepie jako sprzedawca? Płynę na fali losu, jak rozbitek, zamiast być sternikiem własnego życia. Ktoś mnie zobaczył i zawołał na stadion, potem socjologia była najłatwiejsza do studiowania, trenując sport. Wyjazd do Londynu, bo narzeczony robił karierę, a w sklepie, robiąc zakupy wpadłam w oko kierownikowi, doradzając jakiejś Japonce fason okularów słonecznych. Wyjazd do Dubaju, bo zadzwonili z propozycją z największego centrum handlowego na świecie. I mimo, że zawsze chciałam pracować na własny rachunek, nigdy nie pracowałam, bo pensja coraz większa i apetyczniejsze benefity. Każdy, robiąc co innego niż tak na prawdę lubi, dla kogoś innego niż powinien, dojdzie w końcu do ściany. Niektórzy przy niej pozostają waląc głową do końca, raz mocniej, raz słabiej. Inni przeżyją depresję, rozczarowania, po to by zmądrzeć i się odważyć zrealizować swój talent, swoje pasje, swój przepis na życie. Kto czytał moje wcześniejsze posty wie, że najpierw przychodzi zmęczenie i wielkie niezadowolenie ze wszystkiego, tego jak wyglądam, gdzie mieszkam, co robię, z kim się zadaję. Potem smutek i zwątpienie w siebie, bo to kara za życie niezgodnie z własnym powołaniem. Potem złość i bezradność, że chcę a nie mogę, że nie wiem jak, nie umiem nic postanowić, zmienić i wyegzekwować od siebie. Własne ja okazuje się największym wrogiem, najokrutniejszym krytykiem i najsilniejszym przeciwnikiem. I wtedy, albo zaczynamy dreptać w koło, albo przychodzi katharsis, natchnienie, inspiracja i odwaga by o siebie zawalczyć. Nasze życie może w ułamku sekundy zmienić choroba, nieszczęście, drugi człowiek, przeczytana książka, obejrzany film, podróż. W moim wypadku jest to miłość człowieka, którego zaczęłam krzywdzić swoim depresyjnym stanem. Kogoś, kto kocha mnie miłością niestawiającą żadnych warunków, absolutnie akceptującą i totalnie wspierającą. Bezpieczną, dobrą, uczciwą, oddaną. Gdybym ją zniszczyła, dreptała bym ciągle w koło moich demonów, moich wad, moich słabości, wokół strachu przed małżeństwem, macierzyństwem i wiernością. Czas to ogarnąć i oswoić i podejść do wspólnej przyszłości poważnie. Zacząć planować wspólne życie, a nie życie pod czyjeś dyktando. Dziś zobaczyłam jasno swoją przyszłość. Ujrzałam siebie realizującą się w miłości do swojej rodziny, swojego męża, do swojej pracy, swojego domu i do swoich hobby. Od dawna nie poczułam większej siły i harmonii w sobie i we Wszechświecie. A najsłodszy jest spokój, który się czuje odkrywając własne powołanie. Chciałam dziś właśnie o tym napisać, żeby zapamiętać ten stan na zawsze. A teraz, do drogi w nowym kierunku. Remontując dom w Polsce, na odległość, ogarnęłam już wiele tematów takich jak okna, kominki, dobudowy i przebudowy. Jedna sypialnia jest już wykończona no i tak kompletnie nieopierzony ptak to nie jestem. Zaczęłam nawet oswajać AutoCad. Tylko że wszystko jakoś tak mozolnie mi idzie. Może pora dać ogłoszenie na lokalnym serwisie, że utalentowana stylistka wnętrz pomoże w metamorfozie twojej przestrzeni. Myślę, że złapanie jakiegokolwiek zlecenia będzie elektryzujące i bardzo motywujące. Może o to chodzi, żeby nie zastanawiać się za wiele, tyko działać, krok po kroku. Związać swoje życie zawodowe z wnętrzami jest mi pisane. A z ostatniej chwili, warto dodać, że Burmistrz, Starosta i Rada Miasta zostali odwołani przez mieszkańców mojego miasta. Komplikuje to sprawę mojego remontu, bo musimy czekać na nowe władze, żeby zakończyć problem z linią zabudowy, ale cieszę się, że niekompetencja została w końcu ukarana przez ludzi. Nawet przez moment przyszło mi do głowy, żeby się pakować i kandydować w następnych wyborach… bo mam wizję przywrócenia mojemu miastu twarzy. Nie miałabym nic przeciw zamieszkaniu w domu mojego dzieciństwa jak już ten remont się w końcu skończy i jakbym miała ciekawe i pożyteczne zajęcie w tygodniu. W weekendy ogród i remontowanie u sąsiadów. Bo nie zrezygnuję już z tej pasji.

Brak komentarzy

Zostaw odpowiedź

error: Content is protected !!