Oj dzieje się, dzieje. 2 miesiące pobytu w Polsce przedłużyły się do 3, bo nie wszystko na budowie szło zgodnie z terminarzem, rozpiską i moim planowaniem. Z wcześniej publikowanej listy „must” wykreślam to, co udało mi się zrobić dla siebie podczas tych 3 miesięcy.
Skosić trawę
Zapisać przepis na pampuchy, pierogi, gołąbki, krupnik, szczawiową, kopytka Mamy
Ugotować wszystkie powyższe potrawy
Zrobić tort rodzicom
Pojechać na jagody albo na grzyby
Pojechać nad jezioro
Posiedzieć w dużym, starym, zimnym Kościele w letniej sukience, w upalny dzień (z naszego mnie wygonili, bo zakonnica zamykała w niedziele po mszy drzwi…)
Wyspowiadać się po polsku
Zjeść kręcone, śmietankowe lody włoskie
Iść na targ i kupić świeże warzywa od rolników
Pojeździć na rowerze
Zjeść smażoną rybkę nad Bałtykiem
Powyrywać chwasty i podlać ogród
Odwiedzić rodzinę w Toruniu
Wyjść do ogrodu i słuchać nadciągającej burzy
Pójść do polskiej fryzjerki
Zapalić znicze na cmentarzu
Kupić nowe książki do czytania
Odwiedzić stadion w Zielonej Górze i prezesa Szczęsnego
Obejrzeć polski film w kinie
Miałam trochę stresu, że nie wszystko udało mi się zrobić, ale jadę znów w listopadzie, robić podwórko więc nadrobię to co się da, a reszta za rok. Najważniejsze, że zrobiłam coś czego nie planowałam, a co jest chyba najważniejszą nauką tego roku. Ludzie, my nie pijemy mleka i nie jemy zdrowiej pszenicy. My jemy chemię i pestycydy. Dużo taniej, ogólnodostępnej żywności i upraszczanie życia, to dwie największe zguby ludzkości. W pierwszym przypadku pozwalamy unicestwiać nasze zdrowie, a w drugim pozwalamy unicestwiać swój umysł. Szok! Przeczytałam w instrukcji zmywarki, że urządzenie samo w trakcie zmywania zadecyduje czy wybrałam właściwy program mycia i jak woda będzie za brudna to automatycznie przełączy się na dłuższy tryb pracy, a więc nawet nie muszę za długo myśleć i analizować jaki program nastawić, skoro zmywarka „myśli” za mnie. Na pewno widzieliście te samochody, które już same parkują. Niebawem nie będziemy musieli w ogóle używać szarych komórek. A czy pamiętacie, że one, jak mięśnie, nieużywane po prostu zanikają? Cieszymy się, że wszystko takie łatwiejsze się robi, a tak na prawdę to nowa niewola, bo nie będziemy w stanie podjąć sami najprostszych decyzji i staniemy się owcami prowadzonymi przez kogoś na rzeź. Zanikają w nas podstawowe instynkty. Pakowałam w siebie tyle śmieci żywieniowych i nie reagowałam na bunt organizmu. Efekt – w rok po ślubie przytyłam 20 kg, rozwaliłam sobie kolana i tarczycę. Ale, dzięki Bogu, za aniołów – informatorów. Najpierw książki Beaty Pawlikowskiej o podświadomości, a potem długie rozmowy uświadamiające z przyjaciółką, która otworzyła mi oczy i poleciła opiece naturopatki z prawdziwego zdarzenia. Serdecznie polecam blog www.tlustezycie.pl. Natalia podarowała mi najpiękniejszy prezent jaki mogłam sobie wymarzyć. Szansę na poczęcie zdrowego, radosnego człowieka, przez właściwe przygotowanie się do tego cudu. Gluten, cukry i nabiał przestały dla mnie istnieć. I jak zawsze nie mogłam opędzić się bez potrzeby zatopienia ust w bagietce czy serniku, to teraz mnie to po prostu nie rusza. Nie jest dla mnie po prostu zjadliwe. Na pewno pomaga świadomość jaka narodziła się we mnie w podejściu do jedzenia. Musi być nieprzetworzone, czytaj: nienapakowane chemią, świeże, z wiadomego źródła, niemodyfikowane. Po prostu Eko przed duże E. Moja droga dopiero się zaczyna. Jeszcze niewiele wiem, ale świadomość, że nie chcę mieć niepełnosprawnej starości z własnej głupoty wystarczyła, żeby powiedzieć STOP! Piję specjalnie dla mnie wybrane przez bioenergoterapeutę mieszanki ziół, jem zmieloną kozieradkę z miodem na przeczyszczenie jelit i całego układu. Zamiast kwasu foliowego, trudno przyswajalnego przez organizm, łykam foliany. To wszystko jest wynikiem tego wakacyjnego wyjazdu do Polski. Długa droga przede mną, zanim znów zmieszczę się w suknię ślubną i przygotuję organizm na ciążę, ale najważniejsze, że to nie chwilowa zmiana, tylko nowe życie. Złapałam się na tym, że zawsze walczyłam z Mamą i wyrzucałam jej, że truje się papierosami, a sama wpychałam w siebie chleb ze sztucznym zapachem, kolorem, spulchniaczami, fluorescencyjne marchewki, itd, itp. Świat się tak przeraził głodem drugiej wojny światowej, że za cel obrano produkcję ton żywności, bez jakiegokolwiek nadzoru jakości, za to przy restrykcyjnym nadzorze kosztów. Rolnika, który szedł w pole zasiać buraka, który potem go musiał doglądać, pielęgnować i martwić się czy nie zgnije przez deszcze, lub nie uschnie przez suszę, zastąpili chemicy w laboratoriach, produkujący na masową skalę za bezcen chemiczne odpowiedniki buraczanego koloru, smaku, zapachu. Ja dziękuję. W ogrodzie sadzę drzewa owocowe, ze szczepek drzew, które zasadził jeszcze mój dziadek, zamiast niejadalnych cyprysów, które sąsiad formuje u siebie w fikuśne kule i stożki. Sadzę maliny pod płotem i sieję zioła, zamiast pięknych, ale niejadalnych roślin. Natalia , dziękuję za oświecenie. To jest moja inwestycja w przyszłość moich dzieci. Szkoda miejsca na zielsko jak można sobie wyhodować coś eko total. Ze sportem wiem, że też przesadzałam, dlatego pewnie rozwalona lekko tarczyca. Hormony poświrowały od maratonów 2 razy w tygodniu okraszanych soczystymi potami na siłowni. A potem zrywy wypalenia i nic nierobienia. Mój organizm musiał non stop czuć się jak na wojnie i walczyć o przetrwanie, atakowany chemią, dietą, obwodem kardio, kremem na rozstępy na bazie Bóg wie jakich związków przenikających do mojej krwi. I pomyśleć, że wygoniłam innego sąsiada co przyniósł mi uwędzonej pod dachem swojskiej kiełbasy, bo uważałam, że chce za nią majątek. No tak, cena w Tesco byłaby taka sama, gdyby kiełbasa w Tesco miała tyle samo prawdziwego mięsa, co ta od sąsiada. Człowiek uczy się całe życie. Konsekwencje rocznego zaniedbania są opłakane, ale mówi się, że trzeba upaść na same dno (w moim przypadku to dno szafy, w której w nic już się nie mieszczę), żeby przejrzeć na oczy. Pomału wstaję, z nocnymi kurczami w rękach i na bolących kolanach.
A o remontowaniu będzie kiedy indziej. Nie wiem w sumie, czy w ogóle będzie, bo kto miał do czynienia z polskimi ekipami budowlanymi, to wie jak jest. Generalnie to Polska mnie zadziwiła, bo było tak jakby nikt nie chciał zarobić pieniędzy i wręcz miałam uczucie, że robi mi się nieziemską przysługę przyjmując zlecenia. O obsłudze klienta nie wspomnę, bo jest zerowa. Wszędzie klient to petent, a szef sklepu nasz pan. Wykańczające to wszystko nerwowo było bardzo. Zero czasu dla siebie. Pobudka o 7 rano i spanie grubo po północy. Najważniejsze, że już prawie wszystko skończone. Jeszcze tylko wykończenie garażu, kostka na podwórku i ogrodzenie. Stodołę będę wykańczać, jak sama dojdę do siebie. Było fajnie pomieszkać w Polsce i przypomnieć sobie wszystkie powody, dla których wyjechałam…
Brak komentarzy