Każdy, kto wskazuje, że po pięciu latach od katastrofy pod Smoleńskiem właściwie nadal nie wiemy, co się tam stało, jest przez część mediów, komentatorów i publiczności natychmiast klasyfikowany jako oszołom, zwolennik „teorii spiskowych” i wstrętny pisowiec. Naprawdę? Nie dajmy się zwariować – pisze Łukasz Warzecha w felietonie WP.
Bogdan Rymanowski zrobił wywiad rzekę z Małgorzatą Wassermann, córką Zbigniewa Wassermanna, posła PiS, jednej z ofiar katastrofy. Książka właśnie się ukazała, nosi tytuł „Zamach na prawdę”. Małgorzata Wassermann jest opanowaną, elegancką młodą kobietą, prawnikiem, właścicielką kancelarii adwokackiej w Krakowie. Prowadzi sprawy, broni klientów, występuje przed sądem. Funkcjonuje w normalnym obiegu. A zarazem z wielką determinacją dąży do wskazania wszystkich wątpliwości i niekonsekwencji w dochodzeniu przyczyn katastrofy. I robi to w książce napisanej wspólnie z Rymanowskim z bezwzględną, brutalną wręcz celnością.
Bogdan Rymanowski z kolei pracuje w TVN, stacji, którą trudno posądzić o sympatię do Antoniego Macierewicza czy Jarosława Kaczyńskiego. Ma dobrą renomę, napisał kilka ciekawych książek, w tym choćby „Ubeka”. W jego „Kawie Na Ławę” występują politycy wszystkich ugrupowań. Jest człowiekiem zrównoważonym, rozsądnym. Zadaje Małgorzacie Wassermann dociekliwe, spokojne pytania, które mogłaby jej zadać każda osoba o otwartym umyśle. Gdy trzeba, wciela się w stanowczego oponenta, aby poznać przeciwne argumenty.
Ani Wassermann, ani Rymanowski nie pasują w żaden sposób do wizerunku zwolennika „teorii spiskowych”, jak chce go pokazać Wojciech Czuchnowski z „Gazety Wyborczej” czy inni członkowie smoleńskiej sekty. Bo trzeba należeć do sekty, aby przy braku podstawowych badań i dowodów już kilka lat temu orzekać jednoznacznie o przyczynie katastrofy. Podczas spotkania promującego „Zamach na prawdę” córka Zbigniewa Wassermanna opisała swoje spotkania z członkami smoleńskiej sekty. Mówiła, że gdy próbuje namówić ich na rozmowę o faktach, o tym, co budzi wątpliwości (jak choćby fakt, że rosyjska telewizja filmowała po katastrofie słynną brzozę bez śladu wbitych w nią fragmentów samolotu), o tym, co wiadomo na pewno, a czego nie wiadomo, o nie wykonanych badaniach czy sekcjach — w odpowiedzi słyszy: „Ja się jakimiś spiskami zajmować nie będę! Ja w żaden zamach nie wierzę!”.
5 lat od katastrofy smoleńskiej
To bardzo charakterystyczna wypowiedź. Po pierwsze dlatego, że zwolennicy rzekomo racjonalnej wersji wydarzeń i przeciwnicy „teorii spiskowych” nie potrafią wejść w rzeczową polemikę. Nie umieją swojego „rozsądnego” sposobu myślenia bronić. Po drugie – że to właśnie w ich przypadku kluczowe jest słowo „wiara”. Nie zbadali wszystkich możliwości, nie pochylili się nad każdą wątpliwością, ale z góry odrzucają część z wariantów. Wierzą w jedno, w drugie nie wierzą. Nie jest to przecież postawa racjonalna, bo katastrof lotniczych nie wyjaśnia się wiarą, ale faktami.
Kto uważa, że wszystkie fakty są znane i bezsprzeczne, zaś polskie państwo zdało egzamin, a zarazem ma umysł na tyle otwarty, żeby poznać inny punkt widzenia, powinien sięgnąć po wywiad Rymanowskiego z Małgorzatą Wassermann. Jednak ostrzegam: jeżeli dotąd żywili państwo przekonanie, że z wyjaśnianiem katastrofy smoleńskiej wszystko jest w porządku, to poczujecie się jak Neo wyrwany z Matrixa przez Morfeusza. Rozumiem doskonale, że to może być przykre, bo takie przebudzenia bywają szokujące i nieprzyjemne. Niektórzy wcale nie chcą być obudzeni, tak jak Cypher we wspomnianym filmie braci Wachowskich. Wielu jest w Polsce takich Cypherów, którzy mówią o tym, że w coś wierzą, a w coś – nie, zaklinają rzeczywistość i zatykają uszy na pojawiające się co chwilę wątpliwości. Nie mogę powiedzieć, żebym miał do nich wszystkich żal. Ja ich nawet rozumiem, bo ich postawa jest zrozumiała z psychologicznego punktu widzenia. Jest też przewidywalną reakcją na natłok dezinformacji — nieustający chaos generowany przez te media, które, jak się zdaje, wcale prawdy nie szukają. Człowiek, który na co dzień polityką się nie interesuje, ma dość, zatyka uszy i nie jest w stanie wchłonąć więcej szumu. To naturalne.
Liczę jednak, że do części spośród nich dotrze mimo wszystko to, co spokojnie relacjonuje Małgorzata Wassermann. Szczególne wrażenie robią jej relacje z tych wydarzeń, do których opinia publiczna nie miała dostępu: z Moskwy, ze spotkań rodzin z premierem Tuskiem. Lektura tych historii dowodzi, że tak naprawdę nie ma dwóch wersji czy dwóch opinii. Ocena działań polskiego państwa jest po obu stronach sporu ta sama: że była to kompletna porażka, klapa, że Rosjanie robili nas w bambuko jak chcieli, że polski rząd sam im na to pozwalał. Mało tego – cieszył się, że został zwolniony z odpowiedzialności za cokolwiek (i taka skandaliczna opinia została wygłoszona przez jednego z jego przedstawicieli).
Zatem obie strony sporu dzieli nie ocena Smoleńska, ale wyłącznie fakt, że jedna strona mówi otwarcie o klęsce, a druga z pełnym wyrachowaniem i hipokryzją jedno mówi głośno, a drugie – prywatnie. Tak jak zaangażowany przez rządzących w pacyfikowanie smoleńskich rodzin ks. Henryk Błaszczyk, który na boku przyznawał, że Polska poniosła w sprawie Smoleńska całkowitą porażkę, a w TVN mówił o znakomitej współpracy z Rosjanami.
I to jest być może najstraszniejsze. Niewielka w sumie elita cyników z pełną świadomością wprowadza w błąd masy ludzi, okłamując ich co do skuteczności polskich działań, a być może i co do ustaleń oraz faktów. A już na pewno co do wniosków, jakie z nich można wyciągnąć. Pamiętamy przecież, jak Ewa Kopacz kłamała, mówiąc o przekopywaniu ziemi na metr w głąb lub o obecności polskich lekarzy w czasie sekcji zwłok.
Powie ktoś, zniechęcony: to polityka. Oczywiście, że polityka. I cóż w tym dziwnego albo złego? Katastrofa smoleńska od początku była głęboko zanurzona w polityce. Polityczna była gra premiera Tuska wokół wizyty prezydenta w Katyniu, polityczna była jego decyzja, aby oddać wszystkie sznurki w tej sprawie Moskwie i polityczne jest słuszne oczekiwanie, że do prawdy może nas zbliżyć tylko zmiana władzy.
Nie wiem, jak Państwo, ale ja jestem po prostu ciekawy, co się naprawdę stało z samolotem prezydenta. Dlatego, że chodzi o moje państwo. O ludzi, którzy pełnili w nim najważniejsze funkcje. O ludzi, spośród których kilkanaście osób znałem osobiście. O relacje mojego państwa z potężnym, wrogim sąsiadem. O motywacje polityków sprawujących władzę, którzy podejmowali zadziwiające, trudne do wytłumaczenia decyzje. Jestem ciekawy, bo to wszystko uważam za ważne. Fakt, że nie przemawiają do mnie oficjalne raporty i tłumaczenia nie czyni mnie oszołomem i fantastą. Ani też zaprzysięgłym zwolennikiem tezy o zamachu — choć nierozsądnie byłoby ją odrzucać. Tu nie ma jakiegoś zero-jedynkowego wyboru. Ktokolwiek tak maluje sytuację, fałszuje rzeczywistość. Ciekawość, stawianie pytań, otwartość na argumenty — to wszystko nie jest radykalne, ale racjonalne. Ujrzymy to jasno, jeżeli tylko odważymy się obudzić i opuścić Matrix.
Brak komentarzy