Nie mam czasu dokończyć myśli w tym zeszycie. Ostatnio dołączył na kawę Yamen i przerwałam pisanie. W tygodniu mam tyle pracy, że nie mam siły ani natchnienia na otworzenie ani bloga, ani notesu. Przed niedzielną Mszą mam 10 minut wyrwanych zapełnionemu znów wieczorowi, żeby wylać na kartkę szybko to, co chcę ze mnie wypłynąć. Moje paznokcie mają kolor czereśni. Najwspanialszych czereśni. Najsłodszych, najsoczystszych, tych prawie czarnych. Uwielbiam ten kolor winnego borda. Do niego dziś założyłam sukienkę Mamy. Nosiła ją już jako mężatka, a mi zajęło dwa miesiące dopasowanie ciała do jej rozmiaru. Zadziwia mnie jak doskonale jest uszyta i znów tak modna. W idealnym stanie, przetrwała tyle lat w worku na strychu. I dziś oglądali się za mną pewnie tak, jak oglądali się kiedyś za bardzo piękną i modną Mamą. Pamiętam takie duże czarno-białe fotografie z obiektywu Taty. Mama jest na nich jak modelka reklamująca Levisy i te jej oszałamiająco piękne migdałowe oczy i soczyste usta. Dostały się siostrze. A mi ta żółta sukienka, doskonale skrojona, jak z najnowszego Vogue’a. Jak z kolekcji Diane Von Fustenberg, z wyjątkiem, że szyła ją pani na wiosce, a nie pani w Paryżu. Najważniejsza sukienka w mojej szafie. Bardzo specjalna. Przyciąga magię przeszłych momentów z życia młodej dziewczyny, która mnie urodziła. Dziewczyny, której życie zszarzało bardziej niż jej sukienki. Bo stroje leżały spokojnie i bezpiecznie w szafie, a ich właścicielka urodziła jeszcze dwoje dzieci, od żadnego nie zaznając wystarczająco miłości, szacunku i pomocy, na które zasłużyła swoim młodzieńczym, pełnym nadziei, planów i dobrych chęci, sercem, po których zostały już tylko łzy, coraz więcej łez. Dlaczego pastwimy się nad swoimi Matkami i Ojcami? Dlaczego nie szanujemy ich domu, ich spokoju, ich poglądów? Dlaczego rościmy sobie prawo do burzenia ich budowanego ciężko i mozolnie życia? Deptania ich uczuć, upokarzania ich godności i dumy? Tylko dlatego, że nie są doskonali? A czy my jesteśmy doskonałymi dziećmi? Nie kiedyś, teraz, jako dorośli już ludzie. Kiedyś bywało różnie. Często bez naszego wpływu, bez złych intencji. Z ich bezradności, niemocy, słabości. Ale teraz przecież mamy swój rozum, prawo wyboru, prawo decyzji. I tylko dlatego, że jesteśmy częścią ich samych mamy prawo do ich spokoju, prawo do ich łez, do ciułanego latami grosza? Dlaczego przyznajemy sobie tak łatwo prawo do okrutnej i bezwzględnej krytyki, wchodzenia butami w ich osobowość, tradycje, wartości, grzechy z przeszłości, gdy sami wyznaczamy im miejsce na wycieraczce i awanturujemy się nieludzko, jak przez uchylone drzwi starają się zajrzeć do środka naszego życia, szukając złudzenia, że są jeszcze jego znaczącą coś częścią. Niech tam stoją, bo a nuż będzie potrzebna jakaś drobna pożyczka, albo ktoś do pilnowania dzieci, zreperowania czegoś, co żal wyrzucić, no i jakoś będzie trzeba kiedyś rozdzielić ten ich marny majątek. Boże broń, niech się tylko z tej wycieraczki za głośno nie wtrącają, nie zrzędzą, nie narzekają, nie oczekują niczego w zamian, bo to oni są od dawania. Zazdroszczę tym, którzy w życiu potrafią szanować każdego, a w sposób szczególny swoich Rodziców. I nie mówię tu o Biblijnym przykazaniu o czci, które Tato, grubym technicznym ołówkiem, podkreślił całej naszej trójce w książeczkach do Pierwszej Komunii. Bardziej odpowiednie byłoby przywołanie przykazania „Miłujcie się wzajemnie” dzieci i Rodzice, bo łzy mi ciekną ileśmy czasu zmarnowali i zdrowia na wzajemne tortury.
2 komentarze
„Samo życie”.które nikogo nie rozpieszcza niosąc wzloty i upadki…..
Lezko mozna wzniesc sie w zyciu bardzo wysoko, tylko trzeba nie bac sie latania i spadania… : ) ja chyba sie nie boje, dlatego jestem tu gdzie jestem, robie to co robie i ciagle mysle o rozwoju…