Miłość

Messenger nocy

28 lutego 2011

Kiedyś Szymon też mi się przyśnił z tej sceny odbierając jakąś nagrodę pamiętam. Nawet o tym pisałam. Tym razem jednak postanowiłam nie czekać dwa lata we śnie. Po pracy pojechałam na siłownię. Na bieżni wszystko sobie dokładnie przemyślałam. W domu zrobiłam się na ładnie, schludnie i powabnie i pojechałam do dzielnicy Dubaju „Greens”, w której postanowiłam  stanąć oko w oko z…  zaistniałą sytuacją… nawet jakbym miała szukać Makana po wszystkich klatkach schodowych, lub czekać na niego w garażu do 4 nad ranem, gdyby nie odebrał mojego telefonu. Byle tylko dłużej nie zatrzymywać dla niego życia. I albo dalej z nim albo już zupełnie bez niego… Na szczęście tym razem odebrał telefon, a powrót z miasta do mnie, czekającej pod domem, udało mu się ogarnąć w lekko ponad godzinę. Co tam, i tak nastawiłam się na czekanie. To w końcu bardzo zajęty, zapracowany, zalatany, rozchwytywany człowiek/biznesmen.  Choć dziś pozostałabym chyba jednie przy określeniu biznesmen. Musiał jeszcze pracować, a że nie ma u siebie Internetu, zabrał mnie do mieszkania znajomego, po drugiej stronie ulicy, włączył kanał z koszykówką i zaczął pracować. Bardzo dobrze, bo musiałam się oswoić z nim od nowa, pozbierać myśli i przełknąć gluta w gardle, który nie wiem skąd i dlaczego nagle mi uniemożliwił wyartykułowanie, ułożonej wcześniej w myślach, zwięzłej odpowiedzi na pytanie “ok, what’s up?”.  Nieporadnie zaczęłam robić herbatę, zastanawiając się czy w tej białej, krótkiej sukieneczce na ramionkach nie wyglądam przypadkiem już za bardzo jak panna młoda? I co on sobie pomyślał, jak ściągałam z siebie płaszcz, bo chyba musi już troszeczkę widać efekty 10 dni na diecie Dukana i powrotu na siłownię… Przyznam szczerze nie obrałam mistrzowskiej taktyki. Z resztą, nie wiem jakie jest mistrzostwo wyznawania komuś uczuć. Byłoby mi z pewnością łatwiej gdyby przez cały czas naszej niby rozmowy nie messengerował z kimś na swojej BlackBerry, co chwilę wystukując coś z pewnością niezwykle ważnego w okienko odpowiedzi… nie w moim kierunku… Z całych trzech godzin mojego tłumaczenia dlaczego tam jestem i dlaczego chcę zostać, zapamiętałam tylko tyle, że absolutnie i kompletnie nie ma teraz głowy do żadnego związku, bo najważniejsza jest teraz… o zgrozo… akademia… i inne “priorytety”, że nic zbędnego nie może go teraz rozpraszać i zabierać mu czasu…. że za miesiąc zabiera do siebie swoich dwóch synów i oni są najważniejsi (rok temu, gdy byliśmy jeszcze razem, też ich miał i planował ten krok… ze mną…) i najbliższy rok ma tak zaplanowany, że nie ma dla nas w nim ani dziś ani jutro, bo on z braku czasu nic nie może mi zaoferować, z resztą sypia po trzy godziny na dobę i musi się porządnie wysypiać… To było niezłe hehe. Od razu zobaczyłam siebie jako demona seksu wysysającego z niego co noc w miłosnym splocie ostatnie resztki energii…. Zapytałam go tylko jak to się w ogóle stało, że byliśmy ze sobą wtedy, kiedyś? Czy to było chwilowe pożądanie jedynie, bo przecież mówił, że on nigdy nie był z żadną kobietą bez miłości… a jeśli tak, to gdzie podziały się te uczucia do mnie? W szczególności gdy siedzę teraz tak blisko z głową na jego ramieniu i czuję mocno przyspieszone bicie jego serca… Nie wiem, nie dostałam, lub nie usłyszałam odpowiedzi. Wiem, że już ich nie ma na pewno… I nic tu po mnie, bo on nawet do pracy potrzebuje żeby żadna inna obecność z kubkiem herbaty i książką na kanapie go nie rozpraszała. Rozproszona w sobie na kawałeczki znaków zapytania i niemych wykrzykników, pod parasolem z jasnego księżyca, w muzyce grających w trawie świerszczy, z obrożą łez na szyi, wróciłam jakoś o 3 nad ranem, bez złudzeń, do pustego domu, w bezsenną noc..

Brak komentarzy

Zostaw odpowiedź

error: Content is protected !!