Co za różnica czy piszę, czy nie, jak i tak nikt tego już nie czyta. Nikt z moich przyjaciół. A ja od paru tygodni myślę jakoś dużo o śmierci, nie specjalnie, ale samo tak mnie nachodzi. Czuję, że umrę. Dziwne, nigdy tak nie czułam. Może to typowe, jak się sufit opuścił na samą głowę i nie ma się jak pleców wyprostować. Może chodzi o śmierć towarzyską, bo życia takowego nie mam, albo może o śmierć ambicji, bo takowe mnie też opuściły. Albo, na pewno, to śmierć cieszenia się pracą, hobby, dniem. Bo się nie cieszę tak jak kiedyś. Za to muszę wszystko zrobić na czas. Wywiązać się ze wszystkich zobowiązań, które wzięłam sobie na plecy. I heja. O już kwiecień? Jak miło… Pomieszczenie mojej duszy zmniejszyło się czterokrotnie. O 1 byt każdego miesiąca. Znów odkryłam coś nowego w tej naszej socjologii życia. Nową niepełnosprawność, którą chce się postrzegać jako coś zupełnie normalnego. Przykucie… nie, nie do wózka inwalidzkiego. Przykucie do laptopa. Od 4 miesięcy jestem niepełnosprawna w ten sposób, bo laptop wypełnił moje życie po brzegi i tonę, bez czasu na sport, hobby, zakupy, jakieś tam drobne przyjemności, telefon do przyjaciela. Od rana pracuję. Wysyłam setki, tysiące maili. Jedna praca full time, druga part time, facebook – 3 strony firmowe, jedna własna, maile w sprawie najdłuższego remontu w historii renowacji domków poniemieckich. Skype z ekipą budowlaną. Grafiki do pracy, zdjęcia z weekendu, blog. Ta technika to nie jest błogosławieństwo, to jest kalectwo. Po dwóch tygodniach wykręciło mi palce od pisania cały dzień na klawiaturze. Przygarbiłam się jeszcze bardziej, a że laptop łączy mnie ze wszystkimi z domu, to przestałam się w ogóle ruszać i pewnie stówka jest już na wadze. Tak wiele dziś na tym laptopie zrobiłam i tak niewiele, mam wrażenie, zrobiłam w życiu przez te pierwsze miesiące nowego roku. To nie są zrealizowane, odhaczone zadania, które sprawiają mi frajdę, a z drugiej strony czuję jakbym wsadziła siebie, w kierat, z którego nie ma ucieczki. Mój mąż zainwestował w mój pomysł na zarobienie pierwszego miliona, i teraz przychodząc z biura, oczekuje relaksu i zwrotu inwestycji, a ja nie przypuszczałam jak ciężko będzie patrzeć na niego oglądającego co wieczór TV, znad ekranu mojego rozgrzanego do czerwoności ekranu laptopa, bo myślałam, że jego udziałem w tym pomyśle nie będzie tylko wyłożenie kasy, ale pomoc w zadaniach, z którymi nie zawsze potrafię sobie poradzić. Wiem, że ma prawo do takiego podejścia, bo zainwestował naprawdę dużo i ja teraz powinnam włożyć swoją część, czyli pracę na drugi etat. Bolą mnie oczy, bolą mnie dłonie, bolą mnie plecy. Boli mnie brak aktywności pozakomputerowej. Ale to jest stan przejściowy, bo jestem pewna, że ewolucja i do tej niepełnosprawności się przystosuje. A społeczeństwo będzie windować najwyższe standardy ekonomiczne świata, zamieniając się w technologiczne mutanty.
2 komentarze
Nel, pierwsza zasada zachowania pracy mówi, że ona nigdy nie trafia w próżnię 🙂 trzymaj się!
dzieki, nigdy nie bylam mocna z fizyki.. 🙂