Dostałam pierwszą skargę, że nie pisałam za długo, a że obiecałam sobie szanować przyjaciół – czytelników, to bez względu na swoje samopoczucie dziś jednak coś napiszę.
Aga…
myślałam o Tobie na dniach… nie wiem, czy pisać, czy płakać…
Po awansie trafiłam na wielkie problemy z szefową i zanosi się, że będzie to przyczyna wielkich zmian (znów) w moim życiu, których mam dość. Czasami nie wiem jaki jest sens w tym co robię, czy w tym gdzie jestem… Dużo rzeczy mam teraz zaprogramowanych na kierunek „bez sensu”… Lubię pisać w ciszy, w spokoju… a teraz burza w moim umyśle i sztorm w życiu… Nie umiem ocenić, jakie zniszczenia i straty przyniesie… i to mnie blokuje…
Jeśli pytam o sens to ciągle go nie odnalazłam… a czas biegnie… Przeraża mnie najbardziej, że nigdzie nie widzę dla siebie miejsca i spełnienia… żyć bez celu… ciężko bardzo…
Sens: „Śmiać się często i mocno kochać; Zdobyć szacunek ludzi inteligentnych i przywiązanie dzieci; Zasłużyć na uznanie uczciwych krytyków i znieść zdradę fałszywych przyjaciół; Cieszyć się pięknem; Znajdować w innych to, co najlepsze; Dawać siebie, nie oczekując nawet przez chwilę zapłaty; Uczynić świat trochę lepszym, zostawiając po sobie zdrowe dziecko, uratowaną duszę, kawałek wyplewionego ogrodu czy poprawę warunków społecznych; Bawić się oraz śmiać z entuzjazmem i śpiewać z zachwytu przez całe życie; Wiedzieć, że choć jeden człowiek mógł zaczerpnąć głębszego oddechu, bo żyliśmy. To znaczy odnieść sukces.” Ralph Waldo Emmerson
A więc… daleko mi do jakiegokolwiek sensu. Wiem, że nie mi jedynej…, ale ja naprawdę nie chcę zmarnować życia i miotam się jak żagiel czekający na wiatr, żeby wiatr wskazał kierunek, w którym dalej płynąć. I po co ja w ogóle płynę? Dzięki Bogu, że przynajmniej zadałam te pytania. Połowa sukcesu jest już na samym początku poszukiwań, bo tylu ludziom nigdy nie przyjdzie nawet do głowy, żeby wyruszyć w drogę… Poprzez obecne pogorszenie warunków pogodowych na mojej drodze, doznałam choroby morskiej moich motywów. Przyjechałam do Dubaju, żeby awansować, awansować a potem jeszcze raz awansować i wpisać to wszystko do coraz dłuższego CV, a teraz nagle dwa lata mogą obrócić się w… porażkę! Zaczęłam zastanawiać się nad innymi powodami mojego przyjazdu do Dubaju i z pewnością było to słońce, plaża, luksus czystości, administracja dla ludzi, a nie ludzie dla administracji, architektura, estetyka, wszechobecne bogactwo i młodość. Takie wakacje od żebraków, cyganek z dziećmi w chustach, dziurawej Marszałkowskiej, śmierdzących dywanów w angielskich łazienkach, brzydoty zgiełku na Picadilly. No, ale co dalej jak angielska bitch.. postawi na swoim i mnie wykopie z tych wakacji? Nie przeżyje powrotu do Polski, w realia wiecznie obrażonych ekspedientek, kilometrowych kolejek w urzędach po 1 mln kwitków i zaświadczeń, niekompetencji, polskiej „życzliwości” i „braterstwa” ujawniających się jedynie po jakiś kompletnie bezsensownych katastrofach. Nie mam planu. Kurczę, ja nie mam żadnego planu… I może dobrze, że zanosi się na burzę, bo zasiedziałabym się na tych wakacjach za długo, bez sensu… a tego bym sobie nigdy po śmierci nie wybaczyła : ) No, ale co dalej? Misja humanitarna, medytacje na Bali, winnica w Kapsztadzie? Czy Big Apple, albo Amsterdam?
Dubaj pojawił się sam na horyzoncie i tak było wygodnie. Nigdy nie zaplanowałam przygody z Bliskim Wschodem, bo los bez pytania o moje preferencje przygotował ofertę i zatroszczył się o to, by życie nie przedstawiło mi w tamtym czasie żadnej innej propozycji. Życie, dziękuję Ci za to, że ułatwiłaś mi decyzję tak bardzo. Koniec „kariery sportowej”, koniec złudzeń z Adamem, koniec wytrzymałości nerwowej na wiecznie zachmurzone niebo, koniec pokolenia 1920… szczelnie zamknięty pierwszy twój etap, Życie!
Dubaj jest początkiem nowego, innego i Ewa ma rację, że jeszcze 3-4 lata będę poczwarką… Już nie glistą, ale jeszcze nie motylem. I Szymek, jak mi się chajtniesz przez ten czas, to nie zobaczysz, jakim motylem będę… nie sądzę też, żebyś miał ładniejsze tam nad morzem! No chyba, że sobie z zagranicznej podróży zawodowej przywieziesz! Przypominam, że poznaliśmy się w stadium poczwarki! A oto, co powiedziała Szafirek lat 13, w windzie, jak obie Panny po obiedzie odstawiałam do domu: „Dobrze, że zapytałaś nas o to kino, bo On bardzo chciał, żebyś jeszcze nie szła, ale bardzo wstydził się coś zaproponować i jakbyś nie powiedziała o tym filmie, że chciałabyś go obejrzeć to byśmy tam siedziały z Nim do pierwszej w nocy”. Zatkało mnie, naprawdę mnie zatkało… dzieciaki wiedzą najlepiej… Oj Szafirku mój kochany i moje Słoneczko (spieszczenia wymyślone wspólnie na stacji Warszawa-Śródmieście) bardzo za Wami tęsknię i tak bardzo chciałabym znów jechać tą windą do góry…
Aga, jak to jest, że jak tylko pomyślę sobie o kimś, kogo znam, to w mniej niż 48 godzin dostaję wiadomość albo spotykam tę osobę? Bez wyjątku, tak jest z każdym… oprócz Niego.
W tym wypadku cisza, jednostajna, jednostronna cisza…
Z tą litanią do Św. Józefa to nienajgorszy pomysł, bo modlitwa do Św. Antoniego Padewskiego zawsze mi działa, ale nie chcę, żeby On kiedyś przeczytał, że Go sobie wymodliłam. On to raczej święty nie jest i jeszcze Św. Józef pomyśli, że zasługuję na kogoś lepszego, a po co zawracać głowę świętym dwojgiem ludzi, co spać nie mogą, domu szukają, rodziny potrzebują, prawdziwego życia i prostej miłości odnaleźć nie potrafią… tym się moja Św. Pamięci Babcia Marylka zajmie, bo jeszcze tu na Ziemi mi takiego męża obiecała, a teraz u Pana Boga to ma kanał odbioru bezpośredni i posłuch w pierwszym rzędzie za życie z rocznika 1920…
Cały wpis Aga był dla Ciebie : ) I dziękuję tym, którym czytanie go sprawiło przyjemność.
Bardzo mi się te wywody podobały 🙂