Chciałabym zamknąć się dzisiaj w sobie i milczeć. Milczeć w stosunku do swojej szefowej, której oczekiwania czasem przerastają moje doświadczenie, umiejętności, ramy czasowe, pensję. Milczeć w stosunku do Davida i każdego innego, którego intencje są dla mnie niezrozumiale, zagmatwane, confusing too much. Milczeć w stosunku do diety Dukana, która ma w sobie jedną wielką niewiadomą pod postacią efektu jojo i która wywołuje wielkie poczucie winy, gdy przestaje być skrupulatnie przestrzegana w obecnej, kryzysowej fazie. Milczeć w sprawie wszystkich przykrości, które gdzieś tam zgromadziły się we mnie ostatnio. Jak rak wycofać się do bezpiecznej, ciasnej skorupki. Przeczekać w ciszy i samotności. Zostawić świat samemu sobie, niech się toczy. Przemilczeć raz własny perfekcjonizm i ludzkie ułomności. Przemilczeć własne ambicje i skrupulatnie realizowane cele. Odetchnąć. Odetchnąć pełna piersią z poczuciem, że niczego nie brakuje. Że nie brakuje wymarzonego urlopu i natchnienia do fotografowania nowych miejsc. Że nie brakuje zwykłej, codziennej, normalnej miłości. Że nie brakuje wsparcia i pomocy kogoś silniejszego. Że nie brakuje pomysłu na wieczne pocieszanie, wiecznie rozsypanej w drobny mak koleżanki po przejściach. Że nie brakuje możliwości i pomysłów na realizowanie marzeń, że nie brakuje marzeń… Występuje tu taka choroba, którą określiłabym “syndromem braku pór roku”. Słońce wymusza wieczną aktywność 365 dni w roku. Nie ma przestrzeni na ukrycie ciała pod grubą warstwą ciepłego ubrania. Night life nie zwalnia nawet w Ramadanie. Codziennie przybywają nowe rzesze turystów i taniej siły roboczej. Ta wyeksploatowana zalega podłogi lotniska, tak jak wyeksploatowani turyści zalegają tysiące tętniących sukcesem, lub porażką restauracji. Czysty samochód, czyste mieszkanie, czyste ciało, bez własnego wysiłku i brak ogrodu, żeby sobie ręce fizyczną pracą pobrudzić, skosić trawę, spalić śmieci po zimie. Coś naprawdę oczyścić. Uczestniczyć w przemianach natury, w jej rytmie zmian i cykli. Tu czas mija, stojąc jak brudna woda w stawie. Chciałabym po prostu móc pozwolić sobie na zmianę otoczenia. Podróż w jakąś inną rzeczywistość, do jakiegoś innego świata na parę dni, żeby docenić ten, którego częścią teraz jestem. Pamiętam wspaniale wakacje na Kubie. Cudotwórcze działanie samotnej podroży na Sri Lankę dwa lata temu. Od tamtego czasu… nigdzie nie byłam. I widać już tego negatywne efekty. Może weekend wystarczy, żeby zmienić otoczenie, nastawienie, bezradność w nowe działanie…
Chciałabym, żeby nadciągnęła burza, porządnie lunęło i zaświeciło znów słońce… Pewnie każdy by się chętnie tu ze mną zamienił!
Brak komentarzy