Dziś upiekłam sernik. I jest to podwójny powód do radości. Po pierwsze, jest to pierwsze ciasto od chyba 4 lat, które upiekłam. Po drugie, jest to sernik Dukana, według przepisu z diety proteinowej, więc mogłam zjeść go ze smakiem, bez wyrzutów sumienia, choć wyrzuty sumienia być powinny, bo nie tylko sernik (niestety) zjadłam podczas tego weekendu. Za szybko pewnie i za intensywnie urozmaicam sobie dietę, ale skoro już tak niedaleko do wymarzonej mety, to myślę, że mogę sobie trochę pofolgować kalorycznie w scenariuszu powrotu do warzyw, owoców i intensywnych ćwiczeń. Nie czuję, żebym miała potrzebę powrotu do innych składników. Podoba mi się wizja prowadzenia dietetycznego domu, który – jak się okazuje – może być również pyszny. Zamierzam, więc pójść w ślady siostry i wypróbować wszystkie desery z minimalną liczbą kalorii. Przecież kiedyś tyle piekłam i pomagałam w kuchni. Zapomniałam jaka to frajda oblizać widelce od miksera w koglu moglu. Fajna nazwa swoją drogą. Ciekawe kto ją wymyślił? Intensywnie przyjemny weekend. Z namiastką domu i dawnych planów… Wrócił tak bardzo niespodziewanie temat małżeństwa. U mnie z tym tematem, to trochę tak, jak z wymarzoną torebką Caroliny H. Upatrzyłam sobie jedną i bardzo chciałam doczekać dnia, w którym pojadę do sklepu i sobie ją w końcu kupić. I zupełnie niedawno był taki dzień, w którym przechodząc koło jej butiku dotarło do mnie, że nie stoi już nic na przeszkodzie, żebym po prostu weszła do niego i poprosiła sprzedawcę o zapakowanie towaru. I kiedy to mogło się stać uświadomiłam sobie, że tyle czasu jakoś sobie bez niej radziłam i nic się nie stanie jak nie będę jednak jej miała. Poczułam przywiązanie do torby, którą miałam na ramieniu i wszystkich pozostałych z mojej „kolekcji”, nie mając potrzeby niczego zmieniać. Podobnie sprawa się ma z małżeństwem, które było najsilniejszym wewnętrznym pragnieniem. Kiedy odkryłam, że zupełnie nie moim, odwołałam ślub, a teraz zastanawiam się czy dziś to, co mam w sercu to tylko echo tamtego, nie mojego pragnienia, czy może prawdziwa już potrzeba? Jeśli to prawda, to nazwijmy ją po imieniu! Potrzebuję nie tylko kochającego, uczciwego, mądrego, zaradnego męża. Potrzebuję bogatego męża. I nawet wypowiadając te słowa w myśl zasady „ Sekretu”, że zasługujemy i możemy dostać od Wszechświata wszystko, co najlepsze, czuję się jakoś okropnie. Zamiast tego realizuję w życiu schemat, w którym zostałam zaprogramowana. Jako socjolog wiem, co to zły schemat. Dźwięczą mi w uszach podświadomości słowa Mamy, wypowiedziane żartem, a wygląda na to, że zakodowane przeze mnie ze śmiertelną powagą. Mama wybrała sobie na męża chłopaka, od którego miała lepsze wykształcenie i lepsze perspektywy, żeby zawsze czuć się tą lepszą i silniejszą. Oczywiście Tato był do tego dobry, pracowity, przystojny i wesoły. Nie był i nie jest niestety bogaty, choć mógł kilkakrotnie. Podobnie jak każdy męski wzór tego archetypu w moim życiu. Typ finansowo samowystarczalny nigdy nie palił się do ślubu ze mną. Dlaczego? Mam tyle pomysłów na życie, które łatwiej byłoby realizować we dwoje, z zapleczem gotówki. Zawsze też chciałam poświęcić się wychowaniu gromadki dzieci jak (już zdecyduję się je mieć) i przeraża mnie ten scenariusz z mężem, który zarabia połowę tego, co ja, bo rozsądniej i ekonomicznej byłoby gdyby to on je rodził. Trudno też jest nie móc pójść do ulubionej restauracji, czy pojechać na wakacje tam gdzie się chce, bo on nie może pozwolić sobie na ten, czy jakikolwiek akurat, wydatek. Oczywiście, może nie być tak zawsze, bo jego ambicja, ciężka praca i motywacja się opłacą! …albo i nie… i co wtedy? Będę żywicielką rodziny? Czy będę organizować mu Cv? Już raz organizowałam, zupełnie nie myśląc o sobie. Nie odnalazłam zupełnie w tym szczęścia. To pewnie przez te amerykańskie filmy. Piękna, prosta dziewczyna poznaje księcia z bajki albo z prominentnej rodziny i jej życie zamienia się z bad story w love story. Urodziłam się i wychowywałam w rodzinie z problemem braku wystarczającej ilości pieniędzy i boję się o życie w podobnej. Oczywiście, że wiem o drugiej stronie medalu, że pieniądze to nie wszystko. Nie zgadzam się jednak, że szczęścia nie dają. Uważam, że każdemu należy się takie życie o jakim marzy, a ja dokładnie wiem jak moje powinno wyglądać i co powinnam od losu dostać, a czego Yamen na razie dać mi nie może. Swoją drogą, to jest najdoskonalsza kopia mojego Ojca, którą kiedykolwiek znalazłam : ) Mechanik, ciemne włosy, zielone oczy, dobre serce, to samo co do joty poczucie humoru, prawie identyczne zachowanie. Yamena poznałam, żeby było jeszcze śmieszniej, dokładnie w imieniny swojego Taty, które oczywiście wyleciały mi z głowy z jednodniowym poślizgiem, ale wracając do tematu… Nie od dziś wiadomo, że podświadomie szukamy Ojców i Matek. Tylko, że ja świadomie nigdy nie chciałam i nie chcę poślubić mojego Taty. Mam gdzieś, że ktoś sobie pomyśli ”jaka ona wyrachowana, zachłanna, materialna”. To nie o to tu chodzi, dlatego trzeba być na bieżąco z moim pisaniem, bo nie tylko o rozterkach finansowych są rozważania : ) To po prostu świadome dążenie do scenariusza życia, jaki się samemu sobie napisało, ale czy ja w ogóle wierzę w małżeństwo i wierność na całe życie? Czy umiem bezinteresownie dzielić się z kimś swoimi osiągnięciami i pieniędzmi? Nadal nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Jeszcze tego nie wiem, czyli coś jednak o sobie już więcej wiem, a zaczynając ten tekst myślałam, że będzie jedynie o serniku. Z pewnością też będzie o tej nowej znajomości ciąg dalszy, a więc miłej lekturki tym, którzy są fanami moich życiowych, materialnych rozterek. J Jak wytrwacie i jak ja wytrwam w planach na przyszłość, to może kiedyś w końcu będzie o jakimś dobrym i pięknym milionerze J, bo o milionerach w tym Dubaju było już nie raz…, ale po co mi milioner bez serca! To byłby też wybrakowany scenariusz na życie. Y- Amen
Brak komentarzy