Zdrowie i uroda

Szczęśliwi kalorii nie liczą

7 października 2012

Olśniło mnie, dlatego od razu siadam i piszę. Weszłam do mieszkania i pomyślałam, jakie ono piękne, zaczęłam je sprzątać i pomyślałam jak bardzo je lubię. I przyszło mi do głowy, że to wystarczy by poczuć się szczęśliwą. Ja jednak, od kiedy sięgnę pamięcią, wchodząc wieczorem po pracy do mieszkania myślę, jaka jestem gruba, brzydka i leniwa, bo znów nie chce mi się biegać, tak jakby jedynie sport i doskonały wygląd dawały przyzwolenie na bycie szczęśliwym. Dziś ukazała się historia pozyskanego przeze mnie brandu, w jednej z modowych biblii. Po raz pierwszy odkąd jestem, od dwóch lat, na tym stanowisku, magazyn wydrukował całą stronę poświęconą naszemu sklepowi. Nie za kasę. Po prostu w tym miesiącu mamy jedną z HOT TOP 10 stories w świecie fashion. To również powód do szczęścia. Tak jak spotkanie z koleżanką, fotografką z Omanu, która realizując swoją pasję, podkręca mnie do działania, bo potrafię, mogę, chcę! To kolejne źródło życiowego zadowolenia. A jednak, mijam w przedpokoju lustro i opuszczam głowę. Zobaczyłam w nim po raz kolejny zdeformowane ciało, czy zdeformowaną duszę? Muszę być szczupła i nic więcej się w życiu nie liczy. I nic więcej nie da mi w życiu poczucia szczęścia. To wszystko inne w około to oczywistość. Odbicie w lustrze to najwyżej ustawiona poprzeczka spadająca z hukiem na zimną posadzkę przedpokoju, brudne kafelki sklepowych przymierzalni, na drobne ziarenka piachu przy leżaku. Nawet piach tutaj jest drobny… tak jak wszystkie pomniejszane do ułamków nieważności życiowe sukcesy, z których nikt nie nauczył mnie jak się powinnam cieszyć i jak nagradzać. U nas w domu nie było nagród. Były dobrze lub źle wypełnione obowiązki i kara… nie obejrzysz „Mody na sukces”, nie wyjdziesz na podwórko, nie pojedziesz na wesele kuzyna. Śmiechu warte małe kataklizmy dzieciństwa. Kiedy, kto wmówił mi, że nie wyglądam tak jak powinnam? Okrutna siostra? Starsze koleżanki na obozach? Kolorowe magazyny z modelkami? Działacze sportowi? Obsesyjnie myśląc o wadze, nie myślę o umyśle, sercu, duszy. Nie umiem być w pełni szczęśliwa. Nie jestem chora na bulimię. Nie jestem chora na anoreksję. Jestem jedną z tysięcy kobiet sukcesu, które opuszczają głowę, czując się nikim, przechodząc koło lustra w przedpokoju, bo ciągle nie osiągnęły wymarzonej wagi…

Chciałabym aby moja duchowość wyzwała na pojedynek cielesność, a ciało skonsultowało z umysłem, dlaczego ciągle nie potrafi przestawić się na tryb eco, green i clean. Umysł od dawna zafascynowany jest tym nurtem, a ciało robi, co chce. Żre, nie rusza się, nie czyta etykietek, nie rozdziela śmieci, nie medytuje i choruje. Mam 30 lat i zastanawiam się kiedy, jak nie teraz, jest najlepszy czas by o siebie zadbać? Po pięćdziesiątce, kiedy będzie trzeba wynieść z domu wszystkie lustra? Zamiast działać siedzę i jęczę. Albo poczuję się happy z tym jak wyglądam, albo zmienię to jak wyglądam i poczuję się happy, albo nigdzie dalej nie zajdę. Źle! Czy tam dokąd chcę dojść, będzie mieć znaczenie moja niedowaga? Czy raczej to, ze bez względu na okoliczności potrafię być SZCZĘŚLIWA?

Brak komentarzy

Zostaw odpowiedź

error: Content is protected !!