Podróże

Zanzibar cz.1

19 listopada 2011

4.11.2011

Pierwszy dzień na Zanzibarze. Ilona wraca do domu, bo myślała, że w Afryce są hotele w standardzie Dubajskim. Ja uważam, że ten który mamy jest rewelacyjny. Kolonialny, zabytkowy, czysty i z afrykańskim klimatem. Dla mnie pierwsza klasa. Chociaż cała reszta naokoło, na pierwszy rzut oka, rzeczywiście przerażająca. Zamiast panikować spojrzałam po raz drugi i natychmiast dojrzałam 3 Polaków, którzy przyprowadzili 4 Polki i po raz kolejny „samotna” wyprawa przeradza się w ciekawą przygodę. Zanzibar odkryłam w katalogu strojów kąpielowych rzuconym na moje biurko przez jakiegoś włoskiego projektanta. Wybrane pejzaże do sesji zdjęciowej zachwyciły mnie bardziej niż jego kolekcja. Powiedział, że to właśnie Zanzibar i postanowiłam, że kiedyś tu przyjadę. Oto i jestem. I chyba tego własne było mi potrzeba. Czasu by poskładać myśli i je zapisać, bo w Dubaju tyle się dzieje i są sprawy, które gdzieś tam w sercu nie dawały mi spokoju. Liczę, że ten dziesięciodniowy wyjazd pomoże mi wszystko lepiej zrozumieć. Znajoma znajomej, która zdecydowała się dołączyć w ostatniej chwili, właśnie bierze godzinny prysznic! Boże jacy ludzie potrafią być bezmyślni. Przykro mi, że rozczarowałyśmy się obie. Ona do miejsca, a ja do niej! Z drugiej jednak strony jestem z siebie bardzo dumna, bo jeszcze do końca nie zbzikowałam w tym luksusowym Dubaju. Odważyłam się odwiedzić tą małą wysepkę i zostawić tu kawalątek własnego bogactwa, sama dostając o wiele więcej.

Polecam:

2 noce w Zanzibar Coffee House

Wczesne śniadanie na jego dachu

Zgubienie się w wąskich uliczkach miasta i poproszenie napotkanych dzieci na pomoc w odszukaniu drogi do hotelu. (nie zapomnijcie zabrać ze sobą flamastrów, zeszytów i cukierków)

Wymianę dolarów na dalszą wyprawę w lokalnym kantorze, pod tunelem w lewo uliczką do góry. Bo najlepszy kurs.

Zabranie latarki na wieczorny spacer, bo prąd potrafi mieć przerwy w dostawie i wtedy jest strasznie… ciemno.

5.11.2011

Dziś poznawałam historię Zanzibaru, w którym najczarniejsze wiersze zapisane są krwią 2 milionów niewolników sprzedawanych na miejscowym targu kupcom z całego świata. Po raz pierwszy widziałam chyba wszystkie najważniejsze przyprawy ze swojej kuchni rosnące na czyjejś plantacji. Nie umiem pojąć jak ktoś może być obojętny na takie rzeczy. Jutro będę już podróżować sama, bo Ilona wraca do Dubaju i dzięki Bogu, bo jej ignorancja była nie do wytrzymania. Jestem podła, okropna, chłopska i dyrektorska, ale gdybym miała być taka pusta jak ona to wolę wszystkie swoje „wady”. Strasznie pokazała mi moją nietolerancję i zniecierpliwienie do ludzi „odmiennych” od mnie, ale nie potrafiłam się opanować. Siedzę teraz sama w Serena Inn hotel, piję Chivasa na żołądek, patrzę na rodziny z dziećmi i zakochane pary. Mam chwilę, żeby się zastanowić. Kiedyś chciałam być samarytanką. Pojechać na misje i uczyć angielskiego. Dziś nie mogłabym już się tu odnaleźć. Dubaj, po 3 latach przywiązał mnie do innego życia.

Polecam:

  • Jechać z kimś, kogo dobrze znamy i lubimy.
  • Dla pewności obejrzeć razem dowolny program o Afryce w National Geographic TV.
  • Przygotować się na podwyższoną wilgotność powietrza w Listopadzie i przelotne max 30 min. ciepłe deszcze.
  • Zabrać cienkie bawełniane, skromne rzeczy z długimi rękawami i nogawkami ( na ochronę przed insektami, słońcem, i z szacunku do lokalnej religii )
  • Upewnić się, że Spice Tour obejmuje Łażnie Sułtana, Coral Cave, i lunch bo warto!

7.11.2011

Dotarłam na koniec świata. Matemwe – baza wypadowa do snoorkowania na Memba Islan. Leje! Nie pada! Leje! Świeżo. Monsunowo, czy jakoś tam. Lubię chodzić na boso. Wybrałam się na bosy spacer po plaży. Klapki zostawiłam przed chatą, w której mieszkam. Drewniane rybackie łódki, kilka pięciogwiazdkowych resortów i dziesiątki posklejanych z koziego łajna chat tych bogatszych mieszkańców wioski. Biedniejsi mieszkają w szałasach plecionych z gałęzi palm. Niewielu ma szczęście żyć w murowanych ścianach, mieć kurczaka lub rybę na kolację. Zazwyczaj ryż i kilka owoców. Czy wydarzyło się coś interesującego? Co to w ogólne za pytanie? Tak! Tak ! Tak! Przypomniałam sobie o celu mojego życia, żeby adoptować dzieci. Czułam zapach suchej ziemi po strugach ulewnego deszczu, przejechaliśmy kurczaka, który wyskoczył na drogę. Bałam się jechać sama w jeepie na drugi koniec wyspy, ale nie było tak strasznie… Chciałabym opowiedzieć historię niewolników i dlaczego domy tu mają strzeliste dachy.. ale jeśli E. nic nie będzie mówił o pobycie w Bejrucie, to mi będzie trudno dzielić się swoimi doświadczeniami. Rozczarowałam się, że E. pojechał sam do rodziny i zdecydowałam się nie odkładać już Zanzibaru, choć oczekiwałam, że wszystkiego będziemy doświadczać razem jak będzie okazja, ale rzeczywiście może moje oczekiwania są nie do zrealizowania przez nikogo? Karolina powiedziała mi, że oczekiwała od Adama wszystkiego, czego nie dostała od matki, ojca, rodzeństwa, dzieci i samej sobie nie dała, a tego nikt nie będzie w stanie zapewnić. Wiem, że robię tak samo, bo mimo, że jestem silna to nie jestem emocjonalnie samodzielna, a to czyni mnie kaleką uczuciową, której nikt na pewno nie da do adopcji dziecka, więc dałam sobie samej Zanzibar z wieloma nieoczekiwanymi sytuacjami. Jedną z nich była rozmowa z Moniką poznaną wczoraj w Jambiani:

– dziewczyny dziś zdecydowałam się pojechać na północ wysypy, więc to ostatnie nasze śniadanie. Wy wiecie o mnie dużo, a co wy w Polsce robicie?

– Monika pracuje w Toruniu, w domu dziecka.

– oooo… domu dziecka? Jakie są procedury adopcyjne?

– a co chcesz zaadoptować?

– tak! ( w myślach – z kimś kto też będzie tego chciał tak bardzo jak ja i będzie umiał być wspaniałym tatą )

– a wiecie co? Po powrocie idę na film z Szymonem. Podobno ostatnio coś o Zanzibarze nawet nakręcił!

– Nell ty pewnie nie kojarzysz go. To taki przystojny, bardzo przystojny lekarz-aktor, narzeczony Patrycji K.

– a wracając do adopcji, to…

Trzeba mieć między innymi zalegalizowany związek…

Tylu aktorów w Polsce, a tu na końcu świata ktoś akurat wspomniał o nim… w rozmowie o moim największym marzeniu, przed którego realizacją powstrzymuje mnie brak kogoś takiego jak on… i nawet film o Zanzibarze podobno nakręcił… nieprawdopodobne… nawet o tym nie wiedziałam. Nie sposób było nie wrócić wspomnieniami znów do tamtej zaśnieżonej, zimnej Warszawy. Najśmieszniejszy był moment, gdy Monika widząc na mojej twarzy niemałe zaskoczenie, zaczęła tłumaczyć rodaczce, kim jest ów Szymon. Potem wypowiedział się jeszcze każdy z osobna oprócz mnie…a ja słyszałam w myślach cichy chichot figlarnego losu. On nakręcił film, ja kupiłam bilet, bez wiedzy o jego filmie, o którym los i tak znalazł sposób by mnie poinformować? Po co! Przecież temat jest już dawno zamknięty w jego napiętym grafiku miłosnych konotacji. Dlaczego więc nadal się przyciągamy nawet tu, na tej maleńkiej, zielonej wyspie? Wysłałam pozdrowienia bez odpowiedzi…

Tli się na stole nadmorskiego (a raczej nadoceanicznego) baru świeczka. Zjem owoce i pójdę spać. Uwielbiam ten naturalny rytm nocy i dnia. Szybko przestawiłam się do zasypiania zaraz po zmroku i budzenia o bladym świcie, a to na pływanie z delfinami, a to na spacer po plaży. Szczęściara ze mnie, że w tym samym notesie zapisałam już myśli z trzech egzotycznych podróży, zaczynając zaszczyt wyprawą na Kubę. I leniwiec ze mnie okropny, że od trzech lat piszę jeszcze na tych samych kartkach, ale blog trochę rozgrzesza sprawę. Choć i na Zanzibarze widziałam ludzi z dostępem do Facebooka, to przyjemność sprawiło mi pisanie znów w moim starym, skórzanym notesie. Cieszę się również z tych kilku dni z nowo poznanymi rodakami w domu u Doroty Katende. Fajni, pozytywni ludzie. W szczególności Konrad mówiący na mnie Mariola. Z pewnością pójdziemy razem do teatru w Warszawie, bo zamierzam kolejnym razem, lecąc do Polski, lądować w Stolicy. Suzanka ciągle prosi mnie tak słodko o odwiedziny. Własny brat mnie nigdy tak nie prosił. Na kolację zamówiłam świeżą rybę, którą widziałam wnoszoną z łodzi do kuchni. Nie jestem tak bardzo głodna, ale jest nas w „resorcie” czterech turystów przez ten deszcz i głupio mi nie zamówić kolacji, jak właściciel specjalnie postarał się o świeżą rybkę. Zadziwiające jak proste życie potrafi ludziom wystarczyć, lub często musi, a widok obdarowanych drobnymi prezentami dzieci, może być tak bardzo bezcenny.

Przyszło mi coś do głowy. Udała mi się, swoją drogą, nazwa tego bloga, chociaż jak go rejestrowałam to nic się za nią nie kryło, a teraz na każdej mojej egzotycznej podróży pada deszcz, więc ”mojepodrozewdeszczu” mają prawdziwy sens : ) Mam nadzieję, że jutro już będzie ładna pogoda i delfiny będą mniej zmęczone warkotem ścigających je tutaj łodzi, niż na Kizimkazi, gdzie i tak miałam dużo frajdy wypatrując ich grzbietów nad taflą wody. Zostały mi jeszcze wieloryby na liście życzeń, ale już nie w Afryce, bo trudno mi obserwować ludzi w tak podłych warunkach życia, często tak mało zaradnych, lub tak bardzo słabych. Nie czuję się komfortowo na pozycji bogatej turystki wpychającej w wyciągnięte czarne rączki po dwa cukierki, przyklejonej do aparatu utrwalającego z takim zapałem, w najwyższej technologii czyjeś ubóstwo, trud lub zagrodę, do której wcale nie było się zaproszonym. Przyjeżdżamy z dolarami i dajemy sobie prawo wetknąć obiektyw w każdą twarz, okno, jak jest okno, tragedię, która może z lokalnej perspektywy jest szczęściem i tylko nam wygląda na koniec świata, ale i tu w barze jest telewizor z DVD prezentującym jakąś krwawą azjatycką rąbankę, zamieniający współczesnych Zanzibarczyków w nowoczesnych „niewolników” zielonych banknotów i zachodniej technologii. Moja rybka potrzebuje jeszcze 10 minut, bo smaży się od podstaw, jak na świeżą przystało. Idę po maminą miodówkę, którą zabrałam ze sobą na dezynfekcję przewodu pokarmowego po lokalnych specjałach. Nigdy nic nie wiadomo, co tutejsze ryby jedzą, a poza tym każda rybka lubi pływać : )

Polecam:

  • Krem z wysokim filtrem i własny sprzęt snoorkowy i gdybym wiedziała, że taniej jest popłynąć na Membe z Nungwi, wcale bym się nie zatrzymywała na Matemwe.
  • Gdybym nie była poparzona, z pewnością z Nungwi połynęłabym jeszcze do coral garden, a ze Stown Town ostatniego dnia pobytu na Chumbe Island, porównać rafę po obu stronach Zanzibaru.
  • Oglądać delfiny w Kizimkazi, w ich naturalnym środowisku z łodzi, zamiast rzucać się za nimi 100 razy do wody. Jak ktoś chce dać buzi to więcej szans będzie w Atlantis Hotel niż na dzikim oceanie.
  • Posłuchać lub przeczytać historię domu Doroty Katende na jej werandzie, lub w jej książce.

9.11.2011

Chwila wytrwania po 5 dniach pałętania się po wyspie z noclegiem za 40$. Dotarłam do Nungwi na północy Zanzibaru, do Flam Tree Cottage Hotel i zdecydowałam się zostać tu cztery pozostałe dni z mojej podróży. Z nabitą guzami głową, po noclegu w chacie z drzwiami do ramion, poparzonymi słońcem nogami i rękoma, których nie ochroniła pianka do nurkowania straciłam ochotę na dalsze zwiedzanie wyspy. Muszę w końcu odpocząć przed powrotem do Dubaju. Przeczytałam wszystkie trzy zaległe „Panie”. W jednej nawet Janusz L. Wiśniewski przytacza historię dziewczyny z Zanzibaru. ( Czy nagle każdy artysta wziął na celownik Zanzibar?) Prawie każdy przeczytany w każdej „Pani” felieton miał głębsze dla mnie znaczenie, jak drogowskazy do dalszej wędrówki w głąb siebie i w poszukiwaniu odpowiedzi, co ja o tym myślę? Jak dany temat dałoby się namalować w obrazach z mojego życia? Myślę, że czasem trzeba oddalić się od swojego życia, żeby zobaczyć wyraźniej różne jego aspekty. Zrozumieć, przewartościować, odświeżyć to, co naprawdę ważne. Dziś zrozumiałam, że jestem kochana przez wyjątkowo dobrego człowieka. Dziś daję nieskończony kredyt naszej miłości i wierzę, że w jej imię oboje wiele dla siebie zrobimy. Chyba nie wiele zmieniła się budowa drewnianych łodzi przez setki lat na tej wyspie.

Polecam:

  • Wiele masaży na Jambiani, bo tam były najtańsze i najdłuższe… marzenie.
  • Jedzenie w Flame Tree, szczególnie sea food pasta, super! Niektóre inne restauracje pozwalają przynieść własny alkohol, o wiele tańszy w sklepie na wiosce, niż za barem. I oczywiście świeże ananasy.

11.11.2011

Ostatni dzień moich wakacji. W ciszy, w spokoju i w czytaniu. Tak mi upłynie. Ważne jest tu i teraz, a nie to co będzie za tydzień. A tu jest piękny basen w zielonym ogrodzie, plaża z piaskiem w konsystencji cukru pudru, czarna, dobra herbata na śniadanie. Dobrze mi w moim życiu. Dobrze mi w swojej głowie. Dobrze mi w mojej skórze. Kolejny interesujący wyjazd w egzotyczne kraje dobiega końca. Spokojnie usiądę w samolocie w drogę powrotną do Dubaju. Czeka na mnie praca i mieszkanie, które bardzo lubię, w kraju, który akceptuję i w którym jest mi bardzo wygodnie. W życiu stawiam już sprawy jasno. O dziwo przychodzi mi to o wiele łatwiej teraz, gdy mam prawie 30 lat. Może, dlatego, że przekopałam się już przez kilka poważnych rozstań i rozczarowań. Jestem z siebie dumna, że mam odwagę nie czarować i grać w życie va bank. Szkoda czasu, żeby kogoś zmieniać, urabiać i wrabiać w cokolwiek. Nie cierpię „letniej zupy” i nie zamierzam sobie takiej w życiu fundować, a po powrocie do Dubaju zaczynam swój „Projekt Szczęście”. Umieszczę wpisy na blogu, a zdjęcia na Picassie. Postaram się stworzyć jakąś grupę wsparcia, wzajemnej adoracji czy podzielnych zainteresowań. Utrzymam kontakt z poznaną w Nungwi Johaną ze Szwecji, która okazała się wspaniałą słuchaczką. Kto wie, może razem wybierzemy się do Laosu, Wietnamu i Kambodży? Dziękuję Bogu, że zawsze pozwala mi spotkać po drodze dobrych ludzi. Takich jak Nanete na Sri Lance czy Johana tutaj. Oboje trochę jakby się mną zaopiekowali i za to jestem im ogromnie wdzięczna. Zanzibar pozostanie w mojej pamięci jako centrum sprzedaży ludzi innym ludziom. Oni nie mieli wyboru! Ja mam i nigdy nie dam się nikomu kupić.

Polecam:

  • Przewodnik Zanzibar/Pemba/Mafia Michael Palim i Zanzibar Globetrotter Graham Mercer
  • Przeczytać kolejny wpis, o tym czy warto zobaczyć Zanzibar.
  • Wysłać mi maila jeśli ktoś chciałby obejrzeć wszystkie zdjęcia lub o coś zapytać.

Brak komentarzy

Zostaw odpowiedź

error: Content is protected !!