Miłość

Grzech w supermarkecie

9 czerwca 2011

Znów szaleństwo. Brak kontroli. Brak balansu. Milion myśli w głowie. Niepokój. Brak koncentracji i pochłonięte opakowanie parówek na zimno, z węglowodanową bułką, strucel jabłkowy, tabliczka białej czekolady, kubek lodów i paczka orzeszków. Muszę o tym napisać. Może dlatego, że dawno nie pisałam, ale kiedy? Przed jego przyjazdem, czy po jego wyjeździe? Przed odwiedzinami starałam się ćwiczyć po powrocie do warzyw, owoców i randkowych pysznych kolacji, żeby nie doświadczyć efektu jojo po Dukanie i nie zmarnować tego super ciała, w które się przemieniłam. A po jego wyjeździe, nad ranem starałam się odsypiać to szalone tempo, z jakim zaczęło pędzić moje życie… zastanawiając się jak on je odsypia, odwiedzając mnie co drugi dzień po pracy w sąsiednim emiracie.

Ale po kolei.

W ostatnim poście napisałam przygód z tangiem… CDN… no i nastąpił. Ten facet z parkietu roztańczył moje życie, ciało, umysł i serce na całego. Cały miesiąc tkwiliśmy wpatrzeni w siebie, albo wsłuchani w rytmy tanga na parkiecie. Nie pisałam, bo każdy wie o co chodzi na tym pierwszym etapie zauroczenia. Wariactwo. Nie zaznałam tego od 4 lat, tracąc nadzieję, gnuśniejąc, utwardzając serce jak szalunek, plątając się wśród wielu miłosnych pomyłek. Po takich doświadczeniach nie mogłam napisać ”słuchajcie, spotkałam miłość życia”… bo odbiłoby się to jak echo od moich wielu wcześniejszych obwieszczeń. I smutno mi z tego powodu, bardzo smutno, że tak się rzucałam na ochłapy komplementów i emocji jak hiena na mięso, zamiast więcej czasu poświecić swojemu rozwojowi, nauce, religii i cierpliwie czekać, aż los uzna, że pora… Elias zapytał mnie któregoś wieczoru „gdzie byłam przez ostatnie dwa lata”? A ja układałam po prostu swoje życie, jak z puzzli kwiatową łąkę w dzieciństwie. Nic nie było tak jak powinno i musiałam się poukładać od nowa… rozstać duchowo już na zawsze z Grzegorzem, oczyścić z tamtej miłości, może nawet wyszumieć w night clubach, poszukać prawdziwie satysfakcjonującej pracy, uwierzyć znów w siebie, podrasować finanse, wrócić do dawnego ciała, naprawić proporcje i balans, odszukać nową pasję. I cieszę się, że poznałam Go dopiero teraz, bo wcześniej, w stanie chaosu w jakim byłam, pewnie wszystko bym szybko zepsuła. Szczególnie w sytuacji gdy mam do czynienia z przystojnym mistrzem tanga, do którego na parkiecie wzdychają wszystkie stare panny i nie tylko… Bez wypracowanego szacunku do samej siebie, własnej wartości i większej stabilizacji emocjonalnej nie usiedziałabym za stołem bez awantury z zazdrości, niepewności, strachu. Dziś nie ma we mnie niepewności. Jest tęsknota, bo Elias pojechał do Europy na obóz taneczny i spotkamy się w Rzymie dopiero za tydzień. Albo to ta tęsknota, albo jednak odrobina niepokoju, hormony, lub odrzucony wniosek kredytowy na wymarzone mieszkanie w Warszawie, wywołały we mnie ten wczorajszy napad obżarstwa. Absolutnie nie umiem wytłumaczyć jak to możliwe, żeby człowiek po wejściu do sklepu stracił zupełnie nad sobą kontrolę, świadomość i zamienił się w odkurzacz do wciągania kalorii. Z pewnością zjadłam ten stres i ciśnienie ostatniego miesiąca, ale na etapie 12 kg mniej powinnam na prawdę umieć już nad tym panować. Dziś czuję rozczarowanie sobą. Dziki instynkt wziął górę nad jakąkolwiek kontrolą i świadomością, wiec mamy problem : ( I trzeba się zastanowić dlaczego, bo jak nie to dziś rundka w supermarkecie może się przydarzyć ponownie. Miłość i owszem pozytywna bardzo, posiadanie mieszkania również, ale obie sytuacje to poważne zmiany w moim życiu i wybicie z dawnego rytmu. Rak tego nie lubi i reaguje pod skorupką bardzo emocjonalnie. Do tego dochodzi 4 dniowa podróż do Rzymu, z planem zobaczenia wszystkiego, co w Rzymie obowiązkowe do zobaczenia i wycieczka biznesowa Berlin-Paryż z przystankiem na urodziny w Londynie, ze starą paczką przyjaciół. Wszystko trzeba logistycznie zorganizować, pogodzić spotkanie z Rodzicami z napiętym grafikiem targów handlowych. Do tego jak ja utrzymam tę swoją nową wagę poza terenem, na którym od 4 miesięcy nauczyłam się kulinarnie poruszać wg. Dukana? Jak mam Dukana zabrać do rzymskich knajpek i pizzerii, niemieckich piekarni i paryskich kawiarni?? Masakra i konflikt gotowy. A do tego przed wyjazdem jeszcze czeka mnie sprawdzian w biurze, bo wymyśliłam sobie, że zorganizujemy po raz pierwszy specjalną wyprzedaż dla VIP kontaktów biznesowych i dziennikarek z magazynów, a dziś nie wiem, czy ktokolwiek ruszy tyłek i się do mnie na wyprzedaż pofatyguje. Mój pies, Kopcia, miałaby w niedzielę kolejne urodziny… miałaby… ale już jej nie ma… Do tego zawsze we Włoszech, wśród zieleni drzew, szumu winorośli, w słońcu Florencji mój luby może odkryć inną perspektywę na życie, niż życie ze mną. Staram się powtarzać jak mantrę “Puść wolno, jak wróci to kocha”. Wczoraj w supermarkecie niewidzialna para poszła mi uszami i już przy struclu z jabłkami poczułam błogie uczucie ulgi i wyluzowania, którym zawsze zastępowałam uczucie fizycznego napięcia, w efekcie nie mieszcząc się już w ulubione sukienki… Dziś musiałam ten grzech z siebie wyrzucić. Efekt podobny, bo od razu poczułam ulgę i wyluzowanie. Więc pisz, nie jedz. Ufaj, z założeniem, że On tęskni, wieczorem przy kubku ciepłego mleka uzupełnij notes z podsumowaniem dnia i wszystkich projektów, żebyś miała świadomość, że wszystko jest pod twoją kontrolą. I nie wywołuj wilka z lasu, kiedy zły wilk w końcu przeniósł się na inne tereny…

Brak komentarzy

Zostaw odpowiedź

error: Content is protected !!