Miłość

Nastrój na romans

27 lutego 2011

Miałam dziś sen. Jeden z tych, w których bardzo czujesz jakby wszystko działo się w rzeczywistości. Obudziłam się z emocjami i podekscytowaniem jak w realu… Ostatnie dwa dni weekendu były wystarczającym natchnieniem do scenariusza, który zaprojektowało moje serce, a wyprodukowała głowa, w typowym tylko dla mnie gatunku melodramatu z happy endem. Nie pamiętam początku. Świadomość pojawia mi się w basenie, w którym pływam z jakimś mężczyzną. To rodzaj chyba randki, czy prywatnego spotkania. Oprócz nas nie ma nikogo, jest półmrok i nastrój na romans. Czuję się dość swobodnie, żartujemy i przekomarzamy się w wodzie, ale ja w głębi serca wiem, że robię to komuś na złość, żeby uwolnić się od czegoś, odpłynąć od sytuacji, której już nie potrafię ogarnąć… spontanicznie ściągam z siebie bikini i płynę w objęcia mojego towarzysza. Zarzucając mu ręce na szyję, waham się czy to na pewno dobra decyzja, czy ja tego chcę, ale czuję, że muszę tak zrobić, że to odetnie mnie od innego wielkiego niespełnienia i nie będzie już powrotu. I gdy przytulam się do człowieka, którego wybrałam na klin, na uzdrawiającą terapię, widzę kątem oka, w półmroku, że do pomieszczenia wchodzi Makan. Najpiękniejszy jakiego pamiętam, z krótką, oszronioną siwizną brodą, jaką nosił jesienią zeszłego roku, ze stoickim jak zwykle spokojem, spokojną twarzą. Wyraźnie mnie szuka wzrokiem i jest tu żeby mnie znaleźć. Kiedy przechodzi wzdłuż basenu chowam twarz w ramionach faceta, który miał mi pomóc o nim zapomnieć. Jest mi okropnie wstyd, że jestem naga, w objęciach kogoś innego. Gdy Makan przechodzi do drugiego pomieszczenia, wybiegam natychmiast mokra z wody, łapię rzuconą na brzegu basenu czerwoną, plażową sukienkę. Nieporadnie wciągam ją na mokre ciało i biegnę po pustym korytarzu, po pustych schodach, byle dalej, byle się ukryć, byle mnie takiej nie zobaczył. Otwieram jakieś drzwi i wchodzę do pomieszczania z garstką ludzi, gości hotelowych przy jakimś barku w hotelowym launch roomie. Towarzystwo spogląda na mnie z uśmiechami politowania i bolesnej dezaprobaty mojego wyglądu zmokłej kury. Zupełnie nie wiem co robić. Ze wstydem, zażenowana i bardzo zagubiona spuszczam oczy i zbieram myśli… Nagle czuję za sobą przyciągające mnie czyjeś ramiona. Odwracam wzrok i widzę przed sobą twarz Makana. Jego poważne, spokojne, lekko rozbawione moją postawą oczy, doskonale wyrzeźbione ciało, lśniący odcień sprężystej i miękkiej jak aksamit skóry… gdybym mogła chciałabym się roztopić w tym spojrzeniu i zniknąć z tego świata, rozdarta i zamęczona tym naszym emocjonalnym maratonem… On delikatnie, ale stanowczo łapie mnie za ramiona. Chyba nigdy, w żadnym śnie, ani w żadnej rzeczywistości nie czułam się bardziej krucha i dziecinna. Patrzy na mnie dobrymi oczami, zupełnie nie widząc całego towarzystwa za moimi plecami, choć doskonale wiem, że widział mnie w basenie… I mówi : „No dosyć już tego. Teraz chodź już do domu. Ty naprawdę jesteś jak dziecko… ale już dosyć. Chodź już do domu…” Po czym zarzuca na mnie jakiś sweter, wychodzimy  i… już nie pamiętam drogi powrotnej w jego ramionach.

Obudziłam się skulona w kłębek, z uczuciem jakby był obok, czując kompletną przynależność do tego mężczyzny… Zaspałam do pracy. Tym razem było warto!

Brak komentarzy

Zostaw odpowiedź

error: Content is protected !!