Emiraty Arabskie

Słońce + seks, alkohol i szybkie samochody

15 listopada 2010

Jest 15.11.2010

10 dni do deportacji. Data 26.11.2010 roku została mi wbita w paszport przez Labour Office jako oficjalna data na opuszczenie Dubaju, jeśli nie znajdzie się żaden nowy pracodawca chętny zasponsorować mi nową wizę. Myślałam, że takiego znalazłam i spokojnie zrezygnowałam z Al Tayer. Minęły już ponad 3 tygodnie, z 4 które rząd daje na pozałatwianie formalności i dziś, dzień przed pięciodniowymi lokalnymi wakacjami, podczas których wszystkie urzędy są pozamykane i nic absolutnie nie da się załatwić, pośrednik nowego pracodawcy nie odpowiedział na żaden z moich odbijających się echem telefonów…

Pora napisać podsumowanie dwuletnich wakacji w Dubaju?

Nie mogę tego robić, bo tu jest mój dom! I nigdzie się nie wybieram!!!

Czyżby Św. Józef wysłuchał moich Litanii i uznał, że na odległość to on i tak nic nie załatwi, i że jak chcę tego, o kogo Go proszę, to pora wracać do Warszawy? Mam strach nie na żarty… bo jak to nie Św. Józef za tym stoi, to ja nie wracam!

I zamiast podsumowań, na które jeszcze nie pora napiszę, dlaczego?

Bo w Dubaju jest teraz najlepsza pogoda w roku, przyjemnie ciepło, a 3 miesiące letnich upałów da się wytrzymać. Naprawdę nie jest tak źle, choć raczej nie przebywa się wcale poza autem lub pomieszczeniami z AC. Co to jest za wyrzeczenie w porównaniu z pogodą od listopada do kwietnia w Polsce?

Słońce to główny czynnik szczęścia w Dubaju, bo to nie jest przereklamowany slogan, że dzięki słońcu ludzie są weselsi, spokojniejsi i się uśmiechają tak po prostu, bo świeci słońce. Jak dla mnie plaża za oknem mojego pokoju i słońce każdego dnia to największy + ! Poza tym ten sławny luksus… a raczej nowość… wszystko nowe… i luksusowe 🙂 i czyste, ale nie tak neutralnie czyste jak w Szwajcarii. Tak jakoś bardziej naturalnie tu jest po prostu czysto. Zawsze zadziwia mnie widok ludzików czyszczących poręcze, czy fugi w podłogach. W Dubai Mallu, panie Filipinki w każdym WC w uniformie, ze ściereczką po każdym użytkowniku przecierające wszystko łącznie z klamką do drzwi całymi dniami, od nowa i od nowa. Wyłączając – niestety – z czystości plażę, o którą nikt nie dba tak jak powinien, co mnie wprost wprawia w szok. To chyba jedyna niedopracowana przestrzeń w Dubaju. Pomijając oczywiście niedokończone przez zbankrutowanych inwestorów, pozostawione na środku szklanych osiedli puste, straszące za dnia i burzące estetykę krajobrazu, szkielety budynków. Większych horrorów brak. Nowiutkie samochody, nowiutkie sukienki, torebki, rodzaje drinków, nazwy hoteli, zabiegów spa, a jak mieszkałam w Londynie to i tak do muzeów nie chodziłam, bo nigdy nie było czasu w tej chaotycznej metropolii. Tu chaosu nie ma. Za to jest najlepszy – jak dla mnie – system administracyjny na świecie. Zarejestrowanie samochodu w nowym roku, z nowym ubezpieczeniem, przeglądem technicznym, zapłaceniem mandatów, zakupem brakującego w wyposażeniu trójkąta drogowego zajęło mi 30 min i to w kolejce dla kobiet, bo miałam takie życzenie (sama, bez przymusu) właśnie w takiej usiąść. Tak! Usiąść, a nie stać wśród 30 innych pań różnych narodowości i wyznań. Całe siedzenie zajęło mniej niż 2 minuty, bo w placówce jest zamiast dwóch, 20 okienek i uśmiechniętych administratorek. Nie będę opisywać innych administracyjnych doświadczeń, bo to zwaliłoby z nóg każdego uczestnika polskiego, postkomunistycznego systemu. Wracając do mandatów. Pierwszego roku jakoś mniej się śpieszyłam, bo może był to w ogóle mój pierwszy rok jazdy samochodem i to do tego nowiutkim, więc mandatów było zero. 2010 rok jakoś przyśpieszył, a ja wraz z nim i za trzy mandaty przekroczenia prędkości o 10 km złapane na radarze wzdłuż 6 pasmowej głównej ulicy miasta Sheik Zayed Road zapłaciłam bagatela 2500 zł. Wystarczająco uwierzcie, żeby zdjąć nogę z gazu, bo tu wszystko jest takie jakieś sprytniejsze i mądrzejsze. I nie odnowisz rejestracji, ubezpieczenia czy czegokolwiek innego jak mandatów nie zapłacisz. Koniec kropka. Więc wszyscy przez rok zbierają, a potem płacą i rady żadnej nie ma, bo jak cię złapie policja bez ubezpieczenia czy aktualnej rejestracji to do więzienia albo publiczne baty, a potem natychmiast na lotnisko i deportacja. Proszę się nie śmiać na instytucję więzienia. Prawidłowo spełnia swoją funkcję i dlatego może każdy zastanowi się dwa razy bardziej zanim tu coś przeskrobie… bo nikt tu się z przestępczością nie patyczkuje. Oczywiście lokalnym Arabom można więcej, czasem o wieeelle więcej, ale jest ich raptem 12% i nikt nam – obcokrajowcom tu siedzieć nie każe prawda? A jak nie zadajesz się z nieznajomym Sheikhiem lub jego gwardią w klubie nocnym to prawdopodobieństwo, że zaginiesz zgwałcona/zgwałcony na pustyni równa się 0,01% szans bycia zastrzeloną w biały dzień na Tootingu u Królowej. Nie wiem jakie są aktualne statystyki przemocy w tej dzielnicy, bo nie śledzę ich już od wyjazdu dwa lata temu, gdy obiecałam sobie, że moja noga więcej w tej dzielnicy nie postanie nigdy, ale nie sądzę, żeby się zmniejszyły od tego czasu…

A więc nigdzie na świecie nie czułam się bezpieczniej niż tutaj.

Choć miesiąc temu dachował przed moimi kołami jeden z pędzących Porsche… Szkoda Porsche. Arab w białej sukience wyszedł przez boczną szybę, a duży czarny z drugiego auta zepchniętego na pobocze w kolizji, podbiegł i ścisnął tamtego tak mocno, że już na bank mu żebra połamał! Pikawa mi na jakieś 3 chyba sekundy stanęła, a refleks, o który świeża za kółkiem nigdy wcześniej się nie podejrzewałam, uratował mnie przed stuknięciem. Wracałam do domu w zupełnej ciszy umysłowej, nie rozumiejąc jak czyjś wypadek może wywołać w innych tyle agresji, bo trąbienie zatrzymanych, wściekłych kierowców ciągnęło się za mną długą drogę.

A więc było już o biurokracji i administracji i więzieniach na + i jeszcze trzeba napisać o religii. Nie będę tu studiować Koranu, a napiszę jedynie o zakazach, które na jego podstawie obowiązują w tym Emiracie. Zakaz jakichkolwiek elementów pornografii, seksu i wyuzdania ma wielki +, bo, szczerze, wcale nie przeszkadza mi brak obmacujących się na przystanku nastolatków, a za rękę turystom można chodzić, co czynią z resztą namiętnie panowie z Indii ; ) 14 letnich dziewczynek w pełnym makijażu, manikiurze, piercingu i ciąży, świerszczyków w kioskach na bocznej szybie sąsiadującej z przystankiem, prezerwatyw na gałązkach krzaczków itd. Zakaz sprzedaży i spożywania alkoholu oraz bycia w stanie nietrzeźwym poza miejscami sprzedającymi alkohol ma taki sam +, bo nie tęsknię za odorem budek z piwem, widokiem pijaczków na dworcach, w parkach, na ulicach, porozbijanymi butelkami na przystankach.. a że ostatnio korzystam z autobusów, bo sprzedałam Princeskę, to doceniam to jeszcze bardziej. Piszczcie co chcecie o wolności obywatelskiej, demokracji i wolnym rynku, ale taki świat naprawdę chroni przed chorobą alkoholową. Wiem, bo sama czasem chciałam się w domu po nocy sama napić i… nie było czego niestety, albo stety właśnie ; ) a do tych barów, żeby chodzić i się upijać to trzeba mieć kasy jak lodu, co i jedno i drugie w kryzysie ekonomicznym i klimatycznym jak na lekarstwo…

Choć Polak to podobno i z pustej butelki naleje, co niestety jest prawdą. Jeden jedzie do Adżmanu i przywozi bagażnik, a potem na Marinie tankowanie od czwartku do soboty, tydzień w tydzień, bo to takie polskie cool urżnąć się, porzygać i urwać film po drodze z imprezki prawda chłopcy zawodowcy? A więc pić też można, ale nie tak ogólnodostępnie jak w Polsce, więc +. Uśmiałam się w weekend bardzo, bo jak powiedziałam chłopakom, że to już fajne nie jest oglądać ich zalanych co piątek, to w czwartek dostałam bardzo uroczysty sms z zaproszeniem na wieczór w stylu francuskim z serami i… winem ha ha ha. A teraz wybaczcie, bo zgłodniałam i zachciało mi się czekolady, jeszcze nie zakazanej i ogólnie dostępniej : ) Niestety nie w naszej kuchni, więc idę do sklepu, bo wszyscy poszli na party w miasto, a ja jeszcze dziś bez energii po chorobie, więc jedynie czekoladą ten wieczór sobie umilę.

Szczerze… to… nie chce mi się ruszyć… chyba jeszcze wirus we mnie siedzi. Wirus lenia! W takich chwilach bardzo tęsknię za narzeczonym, bo on zawsze gnał jak szalony po wszystko jak mi się chciało : ))) po ptasie mleczko…choć to już nie narzeczony gnał tylko następca… gubiłam te kilogramy miłości przez dwa lata potem… tę miłość też tyle gubiłam. Tu ani ptasiego ani narzeczonego, ani miłości, ale dziś miało być o +

CDN.. jak mnie 26.11 nie deportują…

  • ~pihlaja 16 listopada 2010 at 20:43

    Oby nie, bo lubie do Ciebie zagladac 🙂 trzymam kciuki 🙂

  • ~lonikai 6 stycznia 2014 at 00:38

    dobrze ze zostalas

  • error: Content is protected !!